Wioska na końcu świata.

Lofoty to odległy, norweski archipelag, który znajduje się za Kołem Polarnym. Mimo tego, że przyroda jest tam niezwykle piękna to codzienne życie musi być bardzo trudne. Byłem tam w czerwcu  kiedy słońce nie zachodzi ale przecież przez dużą część roku panuje tam ciemność. Mimo to na wyspie Moskensøya w Reinefjordzie jest kilka wiosek stale zamieszkanych. Po tych, którzy wyjechali pozostały tylko fundamenty ich domów. Recykling i adaptacja jest tutaj koniecznością ponieważ drewno na wyspie jest cenne. Wszystko trzeba bowiem transportować z kontynentu. Zatem pewnie sąsiedzi zużyli deski i belki w trakcie remontu swoich domów.

Adaptowany dom.

Budynek stoi przy jedynej szutrowej drodze biegnącej wzdłuż brzegu  fiordu. Pośród opuszczonych domów, betonowych fundamentów i wielkich głazów, które pozostawił lodowiec jest niezauważalny. Przyciąga spojrzenie dysonansami materiałów a nie formą. Zniszczone, betonowe fundamenty mieszczące parter wspierają nowe drewniane poddasze i dach. Formalnie nie ma tutaj żadnej rewolucji. Projektant stare formy przełożył na współczesny język. Na przykład drewno na elewacji szczytowej jest starannie ułożone w nietypowy wzór. To co najbardziej mnie poruszyło była adaptacja miejscowych materiałów. Ściany i dach przykryte są zniszczoną, pordzewiałą blachą falistą. Bardzo staranne wykończenie detali narożników i łączeń powoduje że nie miałem wrażenia prowizorki tylko świadomych decyzji.

Głęboka ekologia.

Dobór materiałów, kolorów i ogromny szacunek dla miejsca bardzo mnie poruszył. Projektant dostosował się do tego co zastał na miejscu. Nie ma w tym niewielkim budynku niczego zbędnego a to co jest potrzebne jest użyte w sposób oryginalny. Adaptacja komórki, której jedną ze ścian jest wielki głaz obrazuje ten tok myślenia o architekturze, który jest mi bardzo bliski. Za 100 lat być może domu nie będzie ale głaz pozostanie niezmieniony.

inny tekst o norweskiej architekturze:

„Mobilna” fasada biblioteki w Bodø.